Życie w okopach: codzienność żołnierzy na froncie zachodnim
Życie w okopach podczas I wojny światowej (1914–1918) na froncie zachodnim należało do najbardziej surowych i wyniszczających doświadczeń, jakie zgotowała żołnierzom historia. Konflikt przybrał charakter wojny okopowej, gdy obie strony wykopały setki kilometrów okopów od wybrzeża Belgii po granicę Szwajcarii, pogrążając front w długotrwałym impasie. W takich warunkach codzienność żołnierzy polegała na nieustannej walce nie tylko z wrogiem, ale i z wszechobecnym błotem, głodem, chorobami oraz stresem. Poniższy artykuł przedstawia, jak wyglądało życie w okopach frontu zachodniego: od trudnych warunków bytowych i rutyny dnia codziennego, przez problemy zdrowotne i psychiczne, po wspomnienia samych żołnierzy oraz przykłady z bitew takich jak Verdun i Ypres. Na koniec przeanalizujemy wpływ tych warunków na morale i psychikę walczących.
Warunki życia w okopach
Na zdjęciu widać wyczerpanego i ubłoconego kanadyjskiego żołnierza powracającego z frontu zachodniego podczas I wojny światowej. Taki widok był codziennością w realiach wojny okopowej – brud, błoto i przemęczenie nieustannie towarzyszyły walczącym. Żołnierze tygodniami mieszkali w wąskich rowach strzeleckich, narażeni na kaprysy pogody i ciągły ostrzał. Ciągłe zagrożenie śmiercią trzymało ich w stałym napięciu, a skrajnie prymitywne warunki bytowe oraz brak snu rujnowały zdrowie i odporność. Poniżej przedstawiono główne czynniki składające się na trudne warunki życia w okopach:
-
Błoto i woda: Okopy często zamieniały się w grzęzawiska. Deszcze wypełniały rowy wodą, tworząc błoto sięgające nieraz po kolana. Żołnierze godzinami brodzili w zimnej brei, co utrudniało poruszanie i wyczerpywało siły. „Gdy byliśmy w okopach w zeszłym tygodniu, staliśmy z Johnem po kolana w wodzie – nasze gumowe buty były w połowie pełne” – pisał w liście z frontu brytyjski żołnierz Jack Symons w 1915 roku. W takich warunkach trudno było zachować suchość odzieży czy sprawność ekwipunku.
-
Chłód i upał: Pogoda na froncie była bezlitosna. Zimą temperatury spadały poniżej zera – żołnierze marzli na posterunkach, często nie mając możliwości rozpalenia ognia. Latem zaś doskwierał upał i braki wody pitnej. Deszcze, śnieg i upał niszczyły umocnienia i potęgowały dyskomfort życia w okopie. W mokrych i zimnych butach łatwo było o odmrożenia i choroby (jak tzw. stopa okopowa, opisano dalej).
-
Szczury i insekty: Okopy roiły się od szczurów, które zwabiały resztki jedzenia i wszechobecne ciała poległych. Gryzonie te osiągały duże rozmiary i potrafiły być agresywne – odnotowano przypadki pogryzień śpiących żołnierzy. We znaki dawały się też wszy, które nieustannie kąsały żołnierzy i roznosiły choroby. W 1918 r. ustalono, że to właśnie wszy były przyczyną tzw. gorączki okopowej, objawiającej się wysoką temperaturą, bólami głowy i mięśni. Legiony wszy panoszyły się w ubraniach i posłaniach – jak pisał francuski kapral Louis Barthas, nawet prowizoryczne drewniane podłogi w schronach szybko stawały się siedliskiem pcheł i wszy, które skutecznie odbierały komfort odpoczynku żołnierzom.
-
Brud i fetor: Utrzymanie higieny w okopach graniczyło z niemożliwością. Żołnierze przez długi czas nie mogli się myć ani zmieniać odzieży, która szybko przesiąkała błotem i krwią. Brak urządzeń sanitarnych sprawiał, że odchody i resztki jedzenia zanieczyszczały otoczenie. W rowach często zalegały ciała poległych kolegów lub wrogów, których nie zawsze dało się ewakuować – rozkładające się zwłoki potęgowały straszliwy odór wojny. Smród okopów – mieszanka gnijących ciał, odchodów, prochu i chloru – był wręcz nie do opisania i na długo zapadał w pamięć tych, którzy przeżyli.
-
Ciągły ostrzał i stres: Nawet poza czasem wielkich bitew życie w okopach oznaczało ciągłe narażenie na przypadkową śmierć. Artyleryjskie pociski („Jack Johnsony” – jak żołnierze nazywali duże czarne niemieckie szrapnele) i serie karabinów maszynowych mogły spaść na pozycje w każdej chwili. „Linia frontu jest ostatnio dość spokojna i tylko od czasu do czasu dostajemy ostrzał, ale człowiek się do tego przyzwyczaja. To, dla porównania, jak siedzenie na dworcu w Paddington i słuchanie pisku lokomotyw” – twierdził wspomniany Jack Symons, próbując oswoić huk eksplozji. Mimo okresów względnej ciszy, każdy dzień w okopie mógł przynieść tzw. „przeciek śmierci”, czyli stały dopływ ofiar nawet bez wielkiej ofensywy. To wszystko sprawiało, że żołnierze żyli w ciągłym napięciu, gotowi na najgorsze.
Codzienna rutyna żołnierzy w okopach
Choć frontowe życie było pełne zagrożeń, wykształciła się pewna codzienna rutyna żołnierzy, pozwalająca utrzymać porządek i sprawność oddziałów. Dzień na froncie zachodnim dzielił się na okresy względnego spokoju i wzmożonej czujności, według powtarzalnego cyklu:
-
Poranek (świt): O brzasku ogłaszano alarm zwany „stand-to” – wszyscy żołnierze zajmowali pozycje na stanowiskach strzeleckich, oczekując ewentualnego ataku nieprzyjaciela. Świt był typową porą natarć, stąd wzmożona gotowość. Jeśli nic się nie wydarzyło, następowały poranna inspekcja, śniadanie oraz rozdanie żołnierskiej porcji rumu dla rozgrzewki. Napój ten pełnił rolę zarówno nagrody, jak i środka uspokajającego nerwy – szczególnie po ciężkiej nocy.
-
Dzień: W ciągu dnia życie w okopach zwalniało tempo. Po porannym alarmie przychodził czas na prace gospodarcze: sprzątanie stanowisk, kopanie nowych rowów lub naprawa uszkodzonych umocnień, uzupełnianie worków z piaskiem, czyszczenie broni. Wszelkie roboty starano się wykonywać pod osłoną okopu, aby nie narażać się snajperom – dlatego większość czynności odbywała się poniżej linii parapetu strzeleckiego. Gdy obowiązki zostały wypełnione, żołnierze korzystali z chwil odpoczynku. Wykorzystywano je na pisanie listów do domu, lekturę otrzymanej korespondencji, granie w karty czy po prostu drzemkę, o ile warunki pozwalały. W wielu jednostkach panowała długa nuda przeplatana momentami grozy – żołnierze starali się więc zabijać czas prostymi rozrywkami i rozmowami z kolegami. Około południa wydawano główny posiłek dnia – często skromny i monotonny. Typowa dieta to konserwy (słynna wołowina w puszce tzw. bully beef), suchary lub czerstwy chleb, czasem ciepła zupa, jeśli dowieziono zaopatrzenie. Liniowe kuchnie polowe bywały oddalone, więc jedzenie często docierało zimne. Mimo to ciepły posiłek był ważny dla podtrzymania sił.
-
Wieczór i noc: O zmierzchu ponownie zarządzano stand-to – obsada pozycji w obawie przed wieczornym atakiem wroga. Po zapadnięciu nocy front ożywał: pod osłoną ciemności podejmowano najbardziej ryzykowne zadania. Wykorzystywano noc na patrole w ziemi niczyjej oraz wypady szturmowe. Małe grupy żołnierzy przekradały się przez zasieki, by rozpoznać pozycje nieprzyjaciela lub przeprowadzić błyskawiczny atak na jego okop, zdobywając jeńców lub informacje. Nocą organizowano także prace saperskie – drużyny naprawcze wychodziły naprawiać uszkodzone zasieki, kopać nowe odcinki okopów lub rozstawiać zapory z drutu kolczastego. Te czynności były bardzo niebezpieczne, bo każda sylwetka na horyzoncie mogła zostać dostrzeżona w świetle rac i ostrzelana. W nocy wzrastała również intensywność ostrzału artyleryjskiego – obie strony próbowały nękać przeciwnika ogniem, uniemożliwiając mu spokojny sen. Warty pełniono zmianowo przez całą dobę – zazwyczaj żołnierze stali na posterunku po kilka godzin, po czym następowała zmiana, aby inni mogli choć trochę odpocząć. Jednak sen w okopach rzadko bywał spokojny. Żołnierze drzemali pokotem w wilgotnych niszach wydrążonych w ścianach okopu (tzw. nisze strzeleckie lub prowizoryczne ziemianki), często budząc się na skutek wybuchów lub szczękania broni. W takich warunkach chroniczne przemęczenie było normą – niedobór snu i ciągłe napięcie nerwowe odbijały się na kondycji fizycznej i psychicznej.
-
Listy z domu: Ważnym rytuałem podtrzymującym morale była poczta polowa. Listonosze wojskowi codziennie dostarczali na front korespondencję od rodzin i paczki z domu. Żołnierze z utęsknieniem czekali na wieści od bliskich – listy stanowiły dla nich emocjonalne wsparcie i chwilę normalności pośród wojennego koszmaru. Przesyłki z domu często zawierały drobne luksusy: dodatkowe jedzenie, ciepłe skarpety, papierosy czy gazety. Listy i paczki poprawiały nastroje wśród żołnierzy, dając im poczucie, że ktoś na nich czeka i docenia ich trud. Oczywiście wszelka korespondencja była cenzurowana przez oficerów, by nie zdradzać tajemnic wojskowych, ale mimo to stanowiła bezcenny łącznik z cywilnym światem.
Podsumowując, dzień żołnierza na froncie zachodnim składał się z rutynowych obowiązków przeplatanych chwilami odpoczynku oraz nagłymi zrywami intensywnej akcji. Ta monotonia przeplatana momentami grozy była dla wielu wyzwaniem samym w sobie – walka z nudą i wyczerpaniem bywała równie trudna co starcia z wrogiem.
Choroby i problemy zdrowotne
Ekstremalne warunki sanitarne panujące w okopach sprzyjały rozwojowi licznych chorób i dolegliwości. Choroby zakaźne, pasożyty oraz urazy wynikające z życia w wilgoci i brudzie dziesiątkowały armię, nieraz zanim zrobił to wróg. Oto najczęstsze problemy zdrowotne trapiące żołnierzy na froncie zachodnim:
-
Stopa okopowa: Jedna z charakterystycznych dolegliwości tej wojny. Wynikała z długotrwałego przebywania w zimnym błocie i wodzie. Stopy żołnierzy, non-stop mokre i niedokrwione, ulegały bolesnej degeneracji – pojawiały się obrzęki, owrzodzenia, skóra siniała i pękała. Stopa okopowa przypominała odmrożenie lub grzybicę; w skrajnych przypadkach prowadziła do gangreny i amputacji. Tysiące żołnierzy na przestrzeni wojny straciło stopy lub całe kończyny właśnie z tego powodu. By zapobiegać schorzeniu, zachęcano do zmiany skarpet i suszenia obuwia, nacierania stóp smalcem i masowania ich – jednak w praktyce, w warunkach frontowych, było to trudne. Dopiero poprawa systemu okopów (stosowanie drewnianych kładek – tzw. duckboards – na dnie rowów) oraz zaopatrzenie żołnierzy w gumowe buty i częsta rotacja z linii frontu pozwoliły częściowo ograniczyć skalę problemu.
-
Wszy i gorączka okopowa: Niemal każdy żołnierz frontowy był nosicielem wszy odzieżowych – małych insektów pasożytujących na skórze. W zatłoczonych, brudnych okopach wszy miały idealne warunki do rozwoju i masowo dręczyły żołnierzy dniem i nocą. Uporczywe swędzenie to jednak nie wszystko – dopiero po latach odkryto, że wszy przenoszą gorączkę okopową (łac. febris quintana). Choroba ta objawiała się wysoką gorączką, silnymi bólami głowy, mięśni i stawów, a jej ataki mogły trwać kilka dni, po czym ustępowały, by za jakiś czas nawracać. Gorączka okopowa zdezaktwyowała bojowo dziesiątki tysięcy żołnierzy; choć rzadko bezpośrednio zabijała, to osłabiała oddziały. Inne choroby roznoszone przez wszy to dur plamisty (tyfus) – na zachodnim froncie nie odnotowano co prawda epidemii na skalę znaną z frontu wschodniego, ale zagrożenie istniało zawsze. Walka z wszami była trudna – ubrania gotowano lub wyparzano w miarę możliwości, stosowano też smarowanie bielizny środkami odwszawiającymi, jednak najczęściej żołnierze po prostu znosili udrękę, drapiąc się do krwi.
-
Choroby układu pokarmowego: Brudna woda i złe warunki sanitarne powodowały częste występowanie chorób biegunkowych. Czerwonka (dyzenteria) była na porządku dziennym – skażona woda lub żywność powodowały ostre biegunki, odwodnienie i osłabienie organizmu. W zatłoczonych obozowiskach zaplecza łatwo rozprzestrzeniała się też grypa i inne infekcje dróg oddechowych. Na przełomie 1918 i 1919 r. przez front przetoczyła się pandemia grypy hiszpanki, która zebrała śmiertelne żniwo także w okopach – osłabieni długą służbą żołnierze padali ofiarą wirusa równie często co kul. Ponadto permanentne wychłodzenie sprzyjało zapaleniom płuc i oskrzeli. Leczenie tych chorób w warunkach frontowych było ograniczone – w razie poważnej choroby żołnierza ewakuowano do szpitala polowego (lazaretu), jednak przy lżejszych dolegliwościach często pozostawał on w okopie, narażając współtowarzyszy na zarażenie.
-
Zatrucia gazowe: Choć nie jest to choroba w tradycyjnym sensie, warto wspomnieć o obrażeniach spowodowanych nowym rodzajem broni – gazami bojowymi. Po raz pierwszy na masową skalę użyto ich na frontu zachodnim pod Ypres w 1915 r. (opisano dalej), a w kolejnych latach ulepszane mieszanki gazów (chlor, fosgen, iperyt) stały się postrachem okopów. Żołnierz, który w porę nie założył maski przeciwgazowej, doznawał strasznych cierpień: chlor powodował duszenie i uszkodzenie płuc, iperyt (gaz musztardowy) wywoływał rozległe oparzenia skóry i oczu, często prowadząc do ślepoty. Ci, którzy przeżyli atak gazowy, nieraz do końca życia borykali się z uszkodzeniami płuc, utratą wzroku czy chronicznymi chorobami układu oddechowego. W sumie w I wojnie około milion żołnierzy padło ofiarą gazów bojowych, z czego około 90 tysięcy zmarło. Zagrożenie gazowe zmusiło armie do wyekwipowania żołnierzy w maski przeciwgazowe i prowadzenia ciągłych szkoleń z alarmów gazowych, co stało się kolejnym elementem trudnej codzienności frontowej.
Wpływ psychiczny wojny okopowej
Ciężkie warunki bojowe i ciągły stres odciskały ogromne piętno na psychice żołnierzy. Wielu z nich doświadczało stanów skrajnego napięcia nerwowego, depresji oraz zaburzeń, które podczas I wojny światowej określano zbiorczym mianem „shell shock” (dosł. wstrząs od pocisku). Termin ten używano wówczas wobec żołnierzy, którzy załamywali się pod wpływem traumy wojennej. Objawy bywały rozmaite: od drżenia ciała, poprzez paraliż kończyn, zaniki mowy, niekontrolowany płacz, aż po całkowite odrętwienie lub histeryczne reakcje. Początkowo sądzono, że przyczyną jest fizyczne uszkodzenie mózgu przez wybuchające blisko pociski (stąd nazwa sugerująca „wstrząs” mózgu). Często też symptomy traktowano jak przejaw tchórzostwa lub słabego charakteru żołnierza. Nie rozumiano jeszcze, że to skutek długotrwałego stresu bojowego – to, co dziś nazwiemy zespołem stresu pourazowego (PTSD), wówczas było nowym, tajemniczym zjawiskiem.
Niewyobrażalne natężenie ognia artyleryjskiego i horror okopów miały głęboki wpływ na ludzką psychikę, choć nie były związane z widocznymi ranami fizycznymi. Wielu żołnierzy po prostu nie wytrzymywało ciągłego napięcia: widoku rozerwanych ciał kolegów, życia pod ziemią wśród szczurów, nieustannego lęku przed snajperską kulą czy gazem. Brytyjski szeregowiec Arthur Hubbard wspominał: „To był szok... słyszałem eksplozje pocisków, terkot karabinów maszynowych i pomyślałem: ‘Nie wytrzymam tu dłużej niż pięć minut’. Ogarnęło mnie przygnębienie; nie miałem pojęcia, że to tak wygląda”. Podobne odczucia miało wielu nowo przybyłych na front – zderzenie z rzeczywistością okopów bywało ponad siły.
Z czasem armie musiały zmierzyć się z falą przypadków załamań nerwowych. Szacuje się, że w trakcie wojny około 10 tysięcy żołnierzy kanadyjskich zdiagnozowano jako przypadki shell shock, a w armii brytyjskiej oficjalnie odnotowano ok. 80 tysięcy takich przypadków (rzeczywista liczba mogła być większa). Leczenie często było eksperymentalne. Stosowano zarówno terapię rozmową i wypoczynek z dala od frontu, jak i bardziej radykalne metody. W brytyjskich szpitalach wojskowych niekiedy aplikowano elektrowstrząsy, mające „przywrócić” pacjenta do sprawności – terapia szokowa sprawiała, że około dwie trzecie leczonych wracało do służby. Niestety bywało i tak, że załamanego psychicznie żołnierza uznawano za symulanta lub dezertera. Zdarzały się przypadki, że nieszczęśników dotkniętych katatonią czy histerią polową stawiano przed sądem wojennym i skazywano na karę, nawet na rozstrzelanie, jeśli uznano ich reakcje za tchórzostwo wobec wroga. Dopiero po wojnie zaczęto lepiej rozumieć naturę traumy bojowej. Ówczesna medycyna nie dysponowała pojęciem PTSD, a programy pomocy dla weteranów z zaburzeniami stresowymi praktycznie nie istniały. Wielu żołnierzy wracało do domu z „niewidzialnymi ranami” na psychice, zmagając się z koszmarami sennymi, nerwicami, drażliwością i trudnościami w przystosowaniu do normalnego życia.
Mimo to, warto podkreślić, że większość żołnierzy starała się jakoś zaadaptować psychicznie do realiów okopów. Hartowała ich rutyna frontowa, poczucie obowiązku oraz wsparcie kolegów. Tworzyły się silne więzi braterstwa, które pomagały przetrwać najgorsze chwile – dla wielu to towarzysze broni stali się drugą rodziną, dając oparcie psychiczne. Żołnierze radzili sobie ze stresem także poprzez humor (nierzadko czarny), drobne przyjemności jak wspólne śpiewanie piosenek czy palenie papierosów (papieros był wręcz nieodłącznym atrybutem frontowca). Dowództwo starało się dbać o podtrzymanie morale poprzez urlopy, rozrywki na tyłach (koncerty, pokazy, zawody sportowe) czy nagrody dla najbardziej zasłużonych. Niemniej, wojna okopowa bez wątpienia pozostawiła trwały ślad na kondycji psychicznej całego pokolenia, które ją przeszło.
Wspomnienia żołnierzy
Nic nie oddaje realiów frontu zachodniego lepiej niż słowa samych żołnierzy, utrwalone w listach, pamiętnikach i wspomnieniach. Ich autentyczne głosy pozwalają nam z perspektywy lat zajrzeć do okopów i poczuć codzienność tamtych dni. Oto kilka fragmentów takich świadectw:
-
„Gdy byliśmy w okopach w zeszłym tygodniu, staliśmy po kolana w wodzie (...). Linia frontu jest ostatnio dość spokojna i tylko od czasu do czasu dostajemy ostrzał, ale człowiek się do tego przyzwyczaja. To, żeby dać ci obraz sytuacji, jak siedzenie na stacji Paddington przy pisku lokomotyw” – pisał w swoim liście z frontu do przyjaciela szeregowy Jack Symons w czerwcu 1915 roku. W tych słowach brytyjski żołnierz próbował opisać rutynę okopowego życia – wszechobecne błoto i wilgoć oraz oswojenie się z ciągłym ostrzałem.
-
Louis Barthas, kapral armii francuskiej, pozostawił po sobie przejmujący pamiętnik dokumentujący 4 lata spędzone w okopach. Jego zapiski nie stronią od brutalnych szczegółów. Opisywał np., jak żołnierze cieszyli się z prowizorycznej podłogi z desek w ziemiance – przynajmniej nie musieli spać na gołej, mokrej ziemi. Szybko jednak okazało się, że „legiony wszy i pcheł obrały sobie tę podłogę za mieszkanie”, a nierówno ułożone deski kiwały się jak klawisze fortepianu, podskakując przy każdym kroku. W innym miejscu Barthas relacjonuje rozmowę ze swoimi towarzyszami: prosili go, by w swoim dzienniku „niczego nie pomijał”. „Masz opisać wszystko. My będziemy twoimi świadkami. Może nie wszyscy tu zginiemy” – mówili. Na to inny żołnierz odpowiedział z goryczą: „I tak nam nie uwierzą, albo nawet nie będzie ich to obchodzić”. Te słowa oddają niewiarę samych żołnierzy, że ktoś kiedyś pojmie grozę ich przeżyć.
-
„Okopy, lazaret, masowy grób – nie ma więcej możliwości” – zanotował z kolei Erich Maria Remarque, weteran armii niemieckiej, w swojej słynnej powieści „Na Zachodzie bez zmian”. Choć jest to literatura, zdanie to dosadnie podsumowuje los żołnierza frontu zachodniego: albo trwać w okopowym piekle, albo trafić ranny do szpitala polowego, albo spocząć na zawsze w zbiorowej mogile. Remarque opisał pokolenie młodych ludzi zmielonych przez wojnę – jego słowa opierały się na własnych doświadczeniach i oddają prawdę o psychicznym otępieniu i rezygnacji frontowców.
Wspomnienia te – zarówno te spisane na gorąco w listach i dziennikach, jak i te literacko opracowane po latach – malują wstrząsający obraz życia w okopach. Brud, strach, cierpienie fizyczne i psychiczne, ale też braterstwo i czarny humor – wszystko to składało się na codzienność żołnierską na froncie zachodnim I wojny światowej.
Przykłady z frontu zachodniego
Aby lepiej zilustrować realia wojny okopowej, warto przywołać dwa najsłynniejsze epizody z frontu zachodniego: bitwę pod Verdun we Francji oraz zmagania pod Ypres w Belgii. Te kampanie stały się symbolem zarówno heroizmu, jak i niewyobrażalnego cierpienia żołnierzy w okopach.
Bitwa pod Verdun (1916)
Verdun to synonim piekła I wojny światowej. Trwająca od lutego do grudnia 1916 r. bitwa pochłonęła setki tysięcy ofiar i została zapamiętana jako „piekło Verdun”. Na stosunkowo niewielkim obszarze (około 10 km²) przez 10 miesięcy toczyły się mordercze walki o każdy skrawek ziemi. Francuzi i Niemcy nawzajem zasypywali się lawiną ognia artyleryjskiego – naliczono, że w kulminacyjnych momentach spadało po kilka milionów pocisków w ciągu kilku dni. Siła ostrzału była tak ogromna, że jedno ze wzgórz w rejonie Verdun (oznaczone numerem 304) obniżyło się o 7 metrów – tyle ziemi ubyło wskutek eksplozji. Teren zmienił się w księżycowy krajobraz pełen kraterów i błota. Żołnierze obu stron grzęźli w błocie, pili wodę z kraterów po pociskach, a ranni konający na ziemi często nie mogli doczekać się pomocy i umierali w męczarniach. Linie okopów przesuwały się tam i z powrotem – np. wioska Fleury-devant-Douaumont zmieniała ręce 16 razy, by ostatecznie zostać startą z powierzchni ziemi i nigdy nie odbudowaną. Verdun stało się sprawdzianem wytrzymałości armii. Każda francuska dywizja została rzucona na ten front choćby na krótką rotację – przez bitwę przewinęło się ponad 2 miliony francuskich żołnierzy. Morale było podtrzymywane hasłem “Ils ne passeront pas” (Nie przejdą) – Francuzi za wszelką cenę bronili każdego fortu i wzgórza. Straty były monstrualne: około 400 tysięcy rannych lub zabitych po stronie francuskiej i 350 tysięcy po niemieckiej. Około 300 tysięcy ludzi zginęło, co oznaczało, że średnio co minuta trwania bitwy ktoś oddawał życie za Verdun. Mimo takiego kosztu strategicznego przełomu nie osiągnięto – Francuzi ostatecznie obronili Verdun, ale teren pozostał zniszczony doszczętnie. Warunki, w jakich przyszło walczyć żołnierzom pod Verdun, do dziś budzą grozę: ciągłe ataki i kontrataki, brak odpoczynku, braki w zaopatrzeniu (w oblężonym forcie Vaux obrońcom zabrakło wody pitnej), wszechobecna śmierć. Verdun stało się symbolem wytrzymałości i ofiary – ci, którzy przeżyli, na zawsze nosili w sobie piętno tamtego koszmaru.
Bitwy pod Ypres (1914–1918)
Ypres w Belgii było areną kilku krwawych batalii podczas I wojny światowej i symbolem cierpień żołnierzy oraz narodzin nowych metod walki. Pierwsza bitwa pod Ypres (jesień 1914) zatrzymała niemieckie natarcie i zamknęła tzw. „wyścig do morza”, ustalając przebieg linii okopów właśnie w rejonie Ypres. Druga bitwa pod Ypres (kwiecień–maj 1915) przeszła do historii z powodu pierwszego użycia na masową skalę broni chemicznej. 22 kwietnia 1915 r. Niemcy wypuścili chmurę chloru na pozycje alianckie – zielono-żółty gaz uderzył w okopy obsadzone przez żołnierzy francuskich i algierskich. Atak był kompletnym zaskoczeniem: broń chemiczna złamała linię obrony, wywołując panikę i straszliwe cierpienia (żołnierze dusili się, uszkodzenia płuc powodowały wypluwanie krwi). W ciągu dwóch dni Niemcy powtórzyli atak gazowy, tym razem na pozycje kanadyjskie. Kanadyjczycy, mimo ogromnych strat, wykazali się heroizmem – zaimprowizowali prowizoryczne maski gazowe (nasączone wodą lub moczem chusty na twarz) i utrzymali pozycje, zapobiegając całkowitemu przełamaniu frontu. W kolejnych tygodniach walki pod Ypres przyniosły dalsze tysiące ofiar po obu stronach, a aliantom udało się utrzymać samo miasto Ypres kosztem cofnięcia linii obrony. Rezultatem drugiej bitwy było jednak uświadomienie sobie przez wszystkich uczestników, że wojna weszła w nową, straszliwą fazę – odtąd każdy żołnierz musiał nosić przy sobie maskę przeciwgazową, a atak gazowy stał się stałym zagrożeniem na froncie.
Trzecia bitwa pod Ypres, znana także jako bitwa pod Passchendaele (lipiec–listopad 1917), stała się symbolem błota, krwi i daremności działań wojennych. Marszałek Haig planował przełamać front w rejonie Ypres, jednak kampania ugrzęzła dosłownie i w przenośni. Po długim przygotowaniu artyleryjskim alianci ruszyli do natarcia 31 lipca 1917 r. – w tym samym momencie lunął ulewny deszcz. Zniszczony ciągłym ostrzałem system drenów i rowów melioracyjnych przestał istnieć, a nieprzerwany deszcz zamienił pole bitwy w bagno. Błoto zdominowało bitwę: przez kolejne tygodnie żołnierze brnęli w ciężkiej, lepkiej mazi nierzadko po pas. Działa grzęzły i nie mogły się przemieszczać, konie i muły tonęły w rozlewiskach, czołgi zastygały unieruchomione. W takich warunkach każda próba ataku zamieniała się w koszmar – ludzie słaniali się ze skrajnego wyczerpania, a niemieckie karabiny maszynowe i artyleria zbierały krwawe żniwo. Niewyobrażalnym dramatem była śmierć przez utonięcie w błocie: wielu rannych żołnierzy, którzy upadli w leju po pocisku wypełnionym wodą, nie miało siły się wydostać i topiło się na oczach kolegów, którzy nie mogli im pomóc. Passchendaele pochłonęło około 275 tysięcy ofiar alianckich (zabitych, rannych lub zaginionych) oraz ok. 220 tysięcy po stronie niemieckiej, przy zaledwie kilku kilometrach zdobytego terenu. Kilkumiesięczna kampania zakończyła się zdobyciem przez aliantów zrujnowanej wioski Passchendaele w listopadzie 1917 r., ale strategicznie nie przyniosła decydującego przełomu. Obrazy z Passchendaele – żołnierze dosłownie oblepieni błotem, wśród szczątków i ciał wystających z ziemi – stały się jednymi z najbardziej przejmujących ikon I wojny światowej. Do dziś „Passchendaele” jest symbolem bezmiaru cierpienia i bezsensownego rozlewu krwi w okopowej wojnie na wyniszczenie.
Wnioski: morale i psychika w okopach
Wojna okopowa na froncie zachodnim wystawiła na próbę nie tylko ciała, ale i ducha żołnierzy. Mimo potwornych warunków, przez większość czasu armie zachowywały zdolność bojową dzięki wytrzymałości swoich ludzi oraz wysiłkom włożonym w utrzymanie morale. Kameradność, dyscyplina wojskowa i wiara w słuszność sprawy stanowiły spoiwo trzymające żołnierzy na pozycjach. Żołnierze tworzyli małe wspólnoty, gdzie lojalność wobec kolegów z okopu często była silniejsza niż strach – nie chcieli zawieść towarzyszy broni. Proste przyjemności (list z domu, papieros, kubek ciepłej herbaty czy rzadki urlop) nabierały wielkiego znaczenia dla utrzymania chęci do życia i walki. Dowódcy zdawali sobie sprawę, jak ciężkie są realia frontu, i starali się zapewniać żołnierzom drobne „pocieszenia”: regularną pocztę, dodatki żywnościowe, przydział rumu (który pełnił rolę nagrody i „lekarstwa” na nerwy), a na tyłach – odpoczynek w obozach, gdzie można było się umyć, zjeść ciepły posiłek czy obejrzeć występy artystyczne.
Nie zmienia to jednak faktu, że wysoka śmiertelność, marne jedzenie i brak snu nieustannie podkopywały morale oddziałów. W pewnych momentach kryzysowych zdarzały się załamania. Najbardziej znany jest przykład buntu w armii francuskiej w 1917 roku – po klęsce ofensywy Nivelle’a i hekatombie pod Aisne dziesiątki tysięcy wyczerpanych żołnierzy odmówiło dalszego atakowania. Bunt został stłumiony, a armia zreformowana (wprowadzono m.in. więcej urlopów i poprawiono aprowizację), co pokazuje, że nawet najdzielniejsi mieli swoją granicę wytrzymałości. Ogółem jednak przypadki dezercji na większą skalę były stosunkowo rzadkie. Choć zdarzały się żołnierzom ucieczki z frontu czy też pozostanie na tyłach po przepustce, armie traktowały to z największą surowością – za dezercję groził sąd polowy i nawet kara śmierci. Odnotowano również przypadki samookaleczeń: niektórzy celowo ranili się w dłoń lub stopę, licząc na ewakuację do szpitala z dala od okopów. W armii brytyjskiej przyłapanych na takim czynie (tzw. blighty wound) czekał sąd i dotkliwe wyroki, jednak mimo groźby kary znaleziono setki takich przypadków – co pokazuje, do jakiego kresu odporności byli doprowadzani ludzie szukający desperacko ucieczki od frontu. Mimo to, jak wykazały statystyki, odsetek żołnierzy celowo rezygnujących z walki był niewielki w porównaniu z milionami, które wytrwały na swoich pozycjach.
Życie w okopach odcisnęło trwałe piętno na całym pokoleniu. Ci, którzy przeżyli, nigdy nie zapomnieli błota SommY (pisownia oryginalna?), okropności Verdun czy trującego gazu pod Ypres. Ich listy i pamiętniki pełne są opisów cierpienia, ale i świadectw niezwykłego hartu ducha. Wojna nauczyła ich znosić rzeczy pozornie nie do zniesienia. Wielu weteranów czuło dumę z przetrwania tej próby, choć jednocześnie zmagali się z konsekwencjami psychicznymi i fizycznymi ran. Morale żołnierzy w okopach było wystawione na ekstremalną próbę, lecz nie załamało się masowo – w dużej mierze dzięki koleżeństwu, dyscyplinie oraz nadziei na zwycięstwo i powrót do domu. Jak celnie ujął to jeden z historyków: „Front zachodni stał się grobem dawnych złudzeń o romantycznej wojnie, ale zarazem miejscem narodzin nowoczesnego pojęcia odwagi – odwagi trwania”. Żołnierze wykazali się właśnie taką odwagą trwania do końca, mimo życia w cieniu śmierci. Ich doświadczenia to przestroga przed koszmarami wojny i hołd dla ludzkiej wytrzymałości.
Bibliografia
-
Canadian War Museum – Life at the Front: Rats, Lice, and Exhaustion (dostęp: 2025-05-02)
-
Canadian War Museum – Life at the Front: Trench Routine (dostęp: 2025-05-02)
-
Canadian War Museum – Life at the Front: “Shellshock” (dostęp: 2025-05-02)
-
Canadian War Museum – Life at the Front: Maintaining Morale (dostęp: 2025-05-02)
-
Canadian War Museum – Life at the Front: The Effects of Low Morale (dostęp: 2025-05-02)
-
Imperial War Museum – Voices of the First World War: Trench Life (dostęp: 2025-05-02)
-
Imperial War Museum – What You Need to Know About the Second Battle of Ypres (dostęp: 2025-05-02)
-
Imperial War Museum – What You Need to Know About the Third Battle of Ypres (Passchendaele) (dostęp: 2025-05-02)
-
Battle of Verdun – Encyclopedia Britannica (dostęp: 2025-05-02)
-
The National Archives (UK) – Letters from the First World War, 1915 – Trenches (dostęp: 2025-05-02)
-
VERDUN – materiały edukacyjne WBMF (Wielka Bitwa – Mały Format), wersja polska (dostęp: 2025-05-02)
-
1870to1918.wordpress.com – Words of endurance: Notebooks of Louis Barthas (dostęp: 2025-05-02)
-
Wikicytaty / Lubimyczytać – Erich M. Remarque, Na Zachodzie bez zmian (cytat)
Komentarze
Prześlij komentarz