Losy najmłodszych w cieniu konfliktu podczas II wojny światowej w Polsce
Dzieciństwo przerwane przez wojnę
II wojna światowa odebrała dzieciom w Polsce ich beztroskie dzieciństwo. Pod niemiecką i sowiecką okupacją najmłodsi dzielili tragiczny los dorosłych. Dzieci razem z rodzinami były wypędzane z domów, ginęły podczas bombardowań i egzekucji, głodowały i chorowały pozbawione opieki lekarskiej. Okupacyjna codzienność oznaczała dla nich przerwanie nauki – naziści zamknęli polskie szkoły lub ograniczyli edukację tylko do kilku klas podstawowych, by wychować pokolenie niewykształconych poddanych. Zamiast zabaw czekała je często praca przymusowa; w Generalnym Gubernatorstwie już dwunastoletnie dzieci zmuszano do pracy ponad siły, zwykle bez wynagrodzenia. Wojna wpływała na ich rozwój fizyczny i psychiczny – niedożywione, zastraszone, pozbawione poczucia bezpieczeństwa, dorastały zbyt szybko. Wielu najmłodszych zostało sierotami, patrząc bezradnie, jak tracą rodziców i rodzeństwo.
Dwa okupacyjne koszmary: Niemcy i Sowieci
Polska doświadczyła w latach 1939–1945 dwóch brutalnych okupacji. Niemiecki plan wyniszczenia narodu polskiego obejmował także dzieci. Naziści traktowali je albo jako zagrożenie, które należy wyniszczyć, albo jako łup wojenny – zasób do wykorzystania. Na terenach wcielonych do III Rzeszy prowadzono systematyczną germanizację najmłodszych. Dzieci o „wartościowych” cechach rasowych były odbierane rodzicom i przeznaczane do wychowania w niemieckich rodzinach. Szacuje się, że w ten sposób porwano z Polski od 50 do nawet 200 tysięcy dzieci, którym zmieniano imiona, zakazywano mówić po polsku i poddawano indoktrynacji. Tragiczny los spotkał maluchy z Zamojszczyzny – regionu, gdzie Niemcy w 1942 roku rozpoczęli masowe wysiedlenia polskich rodzin, by stworzyć „przestrzeń życiową” dla osadników niemieckich. Dzieci z Zamościa, często oddzielone siłą od rodziców, poddawano selekcji rasowej: te uznane za „niezdolne do zniemczenia” czekała śmierć albo wyniszczenie w obozach. Wielu małych Zamojszczan wywieziono do obozu koncentracyjnego na Majdanku i Auschwitz – większość nie przeżyła transportu lub została zamordowana w bestialski sposób zastrzykami z fenolu.
Z kolei na okupowanych przez Związek Sowiecki Kresach Wschodnich, dzieci również doświadczyły terroru. W latach 1939–1941 sowieckie władze dokonały masowych deportacji polskich rodzin w głąb ZSRR. W bydlęcych wagonach, podczas mroźnych nocy, całe rodziny z niemowlętami i dziećmi wywożono na Syberię i do Kazachstanu. Szacuje się, że tylko w czterech wielkich falach deportacji zesłano ponad 1,2 miliona Polaków – wśród nich setki tysięcy dzieci. Warunki były tak ciężkie (głód, choroby, mróz), że do połowy 1941 roku zmarło ponad 760 tysięcy zesłańców, z czego około jedną trzecią stanowiły dzieci. Te, którym udało się przeżyć, trafiały do sowieckich sierocińców albo musiały pracować ponad siły na syberyjskich posiołkach. Dramaturgię tamtych wydarzeń oddają wspomnienia ocalałych: mali zesłańcy tygodniami jechali w zamkniętych wagonach bez jedzenia, a na miejscu często zostawali zupełnie sami, bo rodzice umierali z wycieńczenia. Dla części z tych dzieci ratunkiem okazała się formująca się w ZSRR polska armia gen. Andersa – sieroty wojenne ewakuowane wraz z Armią Andersa przez Iran do Indii, Afryki czy Meksyku mogły odzyskać nadzieję na spokojniejsze życie z dala od frontu.
Życie w getcie: dzieci żydowskie skazane na zagładę
Żydowskie dzieci znalazły się w samym centrum zaplanowanej przez Niemców Zagłady. W utworzonych gettach – jak warszawskie czy łódzkie – panował głód i choroby, które dziesiątkowały najsłabszych. Dzieci w getcie Warszawy masowo umierały z niedożywienia i na choroby takie jak tyfus czy dyzenteria; nawet drobne infekcje, które w normalnych warunkach nie były groźne, w getcie stawały się wyrokiem śmierci. Najmłodsi mieszkańcy getta nierzadko musieli samodzielnie walczyć o przetrwanie – opuszczone, osierocone lub odłączone od rodziców błąkały się po ulicach, żebrząc o kawałek chleba. Świadkowie wspominali, że wiele z tych dzieci było „zdziczałych jak bezdomne koty”, brudnych i wygłodzonych, pozbawionych opieki. Niektóre, wykazując niewiarygodną zaradność, zostały przemytnikami: drobne i chude, przeciskały się przez dziury w murach getta, by zdobyć pożywienie na „aryjskiej” stronie i przemycić je z powrotem. Był to jednak śmiertelnie niebezpieczny proceder – złapane przez niemieckich strażników dzieci często były na miejscu rozstrzeliwane.
Mimo to w gettach próbowano podtrzymać pozory normalnego życia. Działały tajne szkółki dla dzieci, organizowano półlegalne przedstawienia i biblioteki, aby najmłodsi choć na chwilę zapomnieli o otaczającym ich koszmarze. Wyjątkową postacią był Janusz Korczak (Henryk Goldszmit) – przedwojenny lekarz i wychowawca, który prowadził Dom Sierot dla dzieci żydowskich w Warszawie. Po utworzeniu getta Korczak wraz ze swoimi współpracownikami robił wszystko, by ochronić podopiecznych przed głodem i upadkiem moralnym. Organizował dla nich zajęcia, pisał bajki na pocieszenie, dzielił się każdym zdobytym kęsem chleba. Niestety, latem 1942 roku getto warszawskie czekała likwidacja. Korczak odrzucił możliwość ratunku – kiedy naziści zarządzili wywózkę sierocińca, poszedł dobrowolnie na śmierć razem z około dwustoma dziećmi, trzymając najmłodszych za ręce w drodze na Umschlagplatz. Świadkowie zapamiętali ten obraz jako symboliczny przykład oddania: stary doktor prowadzący dzieci na ostatnią drogę, spokojny i opanowany mimo świadomości tragicznego końca.
Janusz Korczak ze swoimi wychowankami z Domu Sierot w latach 20. XX wieku. Podczas wojny odmówił opuszczenia dzieci i zginął wraz z nimi w Treblince w 1942 roku.
Nie wszystkie dzieci żydowskie podzieliły jednak los sierocińca Korczaka. Dzięki odwadze i poświęceniu ludzi dobrej woli część najmłodszych udało się uratować przed Zagładą. W okupowanej Warszawie działała Żegota – podziemna organizacja niosąca pomoc Żydom – w ramach której Irena Sendlerowa organizowała wyprowadzanie dzieci z getta. Ta polska działaczka wraz ze współpracownikami ocaliła około 2500 żydowskich dziewcząt i chłopców. Używano najróżniejszych metod: maluchy ukrywano w workach z ziemniakami, przenoszono kanałami lub wywożono karetkami jako „chore” wymagające hospitalizacji. Starszym dzieciom organizowano fałszywe tożsamości i umieszczano je w sierocińcach katolickich lub u polskich rodzin, które ryzykowały życie, ukrywając żydowskie pociechy. Historie ocalonych często mrożą krew w żyłach – wielu z nich musiało zaprzeczyć własnej tożsamości, nauczyć się modlitw katolickich, by nie zostać zdemaskowanym. Sendlerowa skrzętnie notowała prawdziwe nazwiska uratowanych i ich nowych opiekunów, chowając listy w słoikach zakopanych w ziemi. Miała nadzieję, że po wojnie dzieci wrócą do swoich rodzin. Niestety, większość rodziców zginęła w komorach gazowych. Te ocalone dzieci Holocaustu musiały po wojnie na nowo budować swoje życie, często już poza Polską – wiele wyemigrowało do Palestyny lub innych krajów, szukając krewnych lub po prostu miejsca, gdzie mogą zaznać spokoju.
Dzieci w obozach koncentracyjnych
Najokrutniejszym miejscem stworzonym przez człowieka stały się w czasie wojny obozy koncentracyjne i zagłady. Dzieci trafiały do nich zarówno jako Żydzi skazani w ramach Holocaustu, jak i jako więźniowie polityczni czy ofiary łapanek. Auschwitz-Birkenau – największa „fabryka śmierci” – stał się grobem dla setek tysięcy dzieci żydowskich przywiezionych tam z gett całej Europy. Tuż po przyjeździe większość maluchów była selekcjonowana przez lekarzy SS i kierowana prosto do komór gazowych, bo uznawano je za niezdolne do pracy. Naziści celowo mordowali także dzieci romskie oraz niepełnosprawne – w ramach swoich pseudonaukowych teorii rasowych chcieli „oczyścić” społeczeństwo z tych, których uważali za „gorszych”. W Auschwitz niemieccy lekarze, tacy jak dr Josef Mengele, przeprowadzali okrutne eksperymenty medyczne na bliźniętach i dzieciach karłowatych, zadając im niewyobrażalne cierpienia. W innych obozach, jak Majdanek czy Treblinka, los dzieci był równie tragiczny – ginęły od razu lub powoli umierały z głodu i chorób w obozowych barakach.
W okupowanej Polsce istniały też obozy specjalnie dla polskich dzieci. W Łodzi naziści utworzyli tzw. Kinder-KZ Litzmannstadt, obóz koncentracyjny dla polskich dzieci uznanych za „przestępczo zaniedbane” lub bezdomne. Trafiały tam nawet ośmioletnie dziewczynki i chłopcy, często za błahe przewinienia (np. kradzież jedzenia) lub po prostu jako zakładnicy za działalność rodziców w ruchu oporu. Mali więźniowie byli zmuszani do ciężkiej pracy, głodzeni i bici. Śmiertelność w tym „małym Oświęcimiu” była ogromna – dzieci umierały z wycieńczenia, a ich ciała palono lub grzebano potajemnie. Dopiero pod koniec wojny, w 1945 roku, uwolniono z tego obozu kilkuset skrajnie wyniszczonych młodocianych więźniów. Symbolicznym świadectwem cierpienia dzieci w obozach jest rysunek wykonany przez jedno z uwięzionych tam polskich dzieci, przedstawiający druty kolczaste i postacie bijących je strażników – jeden z nielicznych dowodów, który przetrwał.
Najmłodsi bohaterowie: dzieci w ruchu oporu
Choć wydaje się to niewiarygodne, wiele polskich dzieci aktywnie włączyło się w walkę z okupantem. Harcerska konspiracja, czyli Szare Szeregi, miała swoje szeregi zasilane przez młodzież, a nawet przez nastolatków ledwie wchodzących w wiek dojrzewania. Najmłodsi harcerze, nazywani Zawiszakami, mieli zaledwie 12–14 lat. Nie brali udziału w bezpośrednich starciach zbrojnych – ich zadaniem była służba pomocnicza: roznoszenie meldunków, kolportaż podziemnej prasy, pomoc przy przenoszeniu broni czy opieka nad rannymi. Podczas Powstania Warszawskiego 1944 roku Zawiszacy wsławili się jako listonosze Harcerskiej Poczty Polowej, dostarczając setki listów dziennie między odciętymi dzielnicami płonącej stolicy. Dla walczącej ludności każda taka dostarczona wiadomość od bliskich znaczyła więcej niż amunicja – podnosiła na duchu i dodawała otuchy, a mali harcerze ryzykowali życie, przebiegając pod ostrzałem przez ulice. Wielu z nich zginęło na służbie, trafieni kulą snajpera lub przygnieceni gruzami podczas bombardowań.
Starsze dzieci i nastolatkowie nieraz chwytały za broń. W szeregach Armii Krajowej służyły 16–17-letnie sanitariuszki i łączniczki, niosąc pomoc rannym w polu. W powstańczej Warszawie znany stał się pseudonim „Anoda” czy „Ziutek” – należący do młodych chłopców, którzy walczyli z bronią w ręku w oddziałach harcerskich Grup Szturmowych. Jednak wojna nie oszczędzała nikogo: najmłodszy poległy uczestnik Powstania miał zaledwie 13 lat – tyle co uczeń szóstej klasy. Nic dziwnego, że po latach, aby oddać hołd wszystkim dzieciom żołnierzom, w warszawskim Starym Mieście stanął Pomnik Małego Powstańca. Przedstawia on chłopca w za dużym hełmie i z karabinem – dziecko zmuszone przez historię, by stać się żołnierzem.
Pomnik Małego Powstańca w Warszawie upamiętnia dzieci-żołnierzy walczące i poległe w Powstaniu Warszawskim. Ten symboliczny chłopiec w hełmie i z bronią przypomina, że wojna odebrała dzieciństwo tysiącom najmłodszych.
Oprócz harcerzy w konspiracji działały także dzieci z terenów wiejskich. Małe dziewczynki i chłopcy nieraz spełniali role obserwatorów – ostrzegali przed nadjeżdżającymi oddziałami wroga lub przekazywali tajne informacje, których dorosły nie mógł przenieść bez wzbudzania podejrzeń. Dzieci, ze swoją niewinnością, czasem łatwiej mijały niemieckie patrole. Ale jeśli wpadały w ręce gestapo, spotykały je okrutne tortury na równi z dorosłymi. Znane są przypadki, gdy kilkunastoletni harcerze więzieni na Pawiaku nie zdradzili swoich towarzyszy mimo bicia i głodzenia – wykazali hart ducha ponad swój wiek.
Wojenne sieroty i powojenne traumy
Po zakończeniu wojny na gruzach miasta czy w opuszczonych wioskach błąkały się tysiące osieroconych dzieci. Szacuje się, że w wyniku działań wojennych w Polsce mogło zostać nawet ponad milion sierot wojennych – dzieci, które straciły jednego lub oboje rodziców. Losy tych malców potoczyły się różnie. Niektóre trafiły pod opiekę dalszej rodziny, inne do tworzonych po wojnie domów dziecka. Wiele z nich było tak małych, że nie znały nawet swojego nazwiska ani pochodzenia. Organizacje charytatywne i państwowe starały się łączyć rodziny – Polskie Czerwony Krzyż zbierał informacje o zaginionych dzieciach i próbach odszukania krewnych. Irena Sendlerowa, ta sama, która ratowała dzieci żydowskie, ujawniła po wojnie swoje listy ze słoików: niestety okazało się, że większość rodziców uratowanych przez nią dzieci nie żyje. Dzieci te musiały znaleźć nowe domy – często pozostawały na zawsze u polskich rodzin, które je ukrywały, lub wyjeżdżały za granicę z dalekimi krewnymi.
Najtrudniejsza do uleczenia była jednak trauma. Dzieci, które przeżyły koszmar wojny, niosły w sobie głębokie rany psychiczne. Wiele z nich cierpiało na nocne koszmary, lęki, moczenie nocne, zaburzenia emocjonalne. Te, które doświadczyły obozów czy bombardowań, długo nie potrafiły się uśmiechać ani bawić jak dawniej. Psychologowie po wojnie opisywali zjawisko „dzieci wojny” – maluchów, które widziały rzeczy absolutnie niepojęte dla dziecka: śmierć bliskich, przemoc, głód, zdradę. Brak profesjonalnej pomocy sprawił, że wiele z tych traum pozostało w nich na całe życie. Opowieści dorosłych już osób, które jako dzieci przeżyły wojnę, często mają wspólny motyw: utrata poczucia bezpieczeństwa. Jedna z takich osób wspominała, że po wojnie zawsze chowała pod łóżkiem suchy chleb – na wypadek głodu – choć już nigdy go nie zaznała. Inna jako dorosła osoba bała się rozstań – wojna nauczyła ją, że pożegnanie może być ostatnim.
Zakończenie – pamięć i przestroga
Losy dzieci w Polsce podczas II wojny światowej to jeden z najbardziej poruszających rozdziałów historii – rozdział pełen niewinnego cierpienia, ale też niezwykłej odwagi i poświęcenia. Najmłodsi, choć bezbronni, stali się ofiarami okrucieństw dorosłych – ginęli w gettach, na Syberii, w egzekucjach i obozach. Wiele z nich nigdy nie doczekało wyzwolenia, a te, które przeżyły, musiały zmagać się z traumą i odbudowywać życie z ruin. Pamięć o wojennych dzieciach jest naszym obowiązkiem. To przestroga, jak niszczycielski wpływ ma konflikt zbrojny na najbardziej bezbronne istoty. Historie malców z Warszawy, Zamościa czy syberyjskiej tajgi uczą nas, jak cenna jest każda chwila pokoju i bezpieczeństwa. Dziś, gdy czytamy ich wspomnienia i zapalamy znicze pod Pomnikiem Małego Powstańca, pozostaje nam wierzyć, że podobny los nigdy więcej nie spotka żadnego dziecka. Pamiętajmy o najmłodszych bohaterach i ofiarach – by ich cierpienie nie poszło na marne, a świat wyciągnął lekcję z wojennych tragedii.
Źródła: W artykule wykorzystano ustalenia historyków i świadectwa zebrane m.in. przez IPN i Muzeum Holocaustu. Konkretne dane pochodzą z badań historycznych opublikowanych w literaturze przedmiotu oraz z relacji świadków i opracowań dotyczących losu dzieci w okresie II wojny światowej.
Komentarze
Prześlij komentarz